Czy gry multiplatformowe mają sens?


Jakiś czas temu na rynku zaznaczył się bardzo wyraźny podział. Gry dla komputerów PC zostały oddzielone od konsolowych, a te drugie podzieliły się m.in. pod kątem platformy. Od pewnego czasu można obserwować rezygnację z tego trendu. Co ciekawe, w dużej mierze zawdzięczamy ją smartfonom.


Słowem wstępu…

Nie ukrywam, że z konsol to najmilej wspominam Pegasusa. Jasne, słynne „tysiąc gier na kadridżu” można włożyć między bajki, jednak ich grywalność była wręcz oszałamiająca. Żadna z obecnych, smartfonowych gier, które bazują na tak prostej, wręcz pikselowej grafice, nie wciągnęła mnie ani na ułamek tak mocno, jak poczciwa Contra czy przygody Mario. Warto pamiętać, że już wtedy, na rynku rysował się dość wyraźny podział. Inne gry były na C64, inne na NES-a, a jeszcze inne na Atari czy – po czasie – Amigi.

Wydawało mi się, że ten podział nie jest wieczny, jednak kiedyś wygłaszanie takich poglądów było – delikatnie mówiąc – niepopularne. Zresztą, platformy robiły co tylko mogły, aby przyciągać do siebie tych najzdolniejszych deweloperów, aby zachęcić ich do tworzenia gier, które przyciągną klientów do danej konsoli, by – w ostatecznym rozrachunku – zwiększyć wyniki sprzedażowe i zbudować przewagę nad konkurencją.

Game changer? Smartfony!

Multiplatformowość zaczęła tracić na znaczeniu w kilka lat po debiucie Androida. Pierwsze oznaki mieliśmy już w erze Symbiana, ale były to raczej niewiele wnoszące epizody, tak zwane smaczki w branży gier. Wraz z coraz szybszym internetem mobilnym i coraz mocniejszymi specyfikacjami technicznymi telefonów, porty pojawiały się już dość regularnie. A gdzieś tak od 2018/2019 roku, coraz to więcej wydawców deklarowało że multiplatformowość jest jednym z priorytetów.

Niedawno zobaczyłem zwiastun gry Patch Of Titans. Dla niewtajemniczonych, jest to zwykły symulator dinozaura. Długo by opowiadać. Tak czy inaczej, warto odnotować, że twórcy tej gry uczynili z kompatybilności z wieloma platformami – z Androidem na czele – główny atut tej gry. Nie da się nie zauważyć, że obietnica złożona graczom, którzy mają dostać możliwość w grę w wersji tak samo złożonej, jak jej odpowiednik na Windowsie, to wielki krok naprzód.

A mówimy tu o studio niezależnym, za którym nie stoją gigantyczne pieniądze. Powiem więcej, gra w dużej mierze powstaje dzięki crowfundingowi. Wypada więc zadać pytanie o to, co by było, gdyby globalnie rozpoznawalne marki zaczęły rywalizować między sobą o to, kto stworzy grę na Androida, która będzie odwzorowaniem pierwowzoru z Windowsa w skali 1:1. Nie ma się co oszukiwać, możliwości techniczne flagowych komórek raczej na to pozwalają.

Zagrożenia?

Wydaje mi się, że z graniem na smartfonach jest tak, że albo się je kocha, albo się go nienawidzi. Znam wiele osób, dla których rozgrywka w PUBG Mobile na malutkim, 5-calowym ekranie to droga przez mękę. Zero frajdy, same kłopoty. Ale znam też wielu graczy, którzy – jak ja, połknęli bakcyla i uwielbiają spędzać czas na takiej rozgrywce. Dla mnie PUBG Mobile pod wieloma względami jest wręcz lepsze niż wersja na Windowsa. Ot, taki paradoks.

Mimo wszystko, wydaje mi się, że największą przeszkodą jest filozofia smartfona sama w sobie. Nawet jeśli założyć, że sprzęt ma dokładnie taką samą moc obliczeniową, jak dobrej jakości laptop, tak wracamy tu raz jeszcze do tematu wielkości wyświetlacza. Nawet składane telefony, które mogą mieć 8-9 calowy ekran, wciąż będą ponad dwa razy mniejsze od średniej wielkości laptopa, że o dobrej jakości monitorze gamingowym nawet nie wspomnę.

Wydaje mi się, że sporo może wnieść streamowanie sygnału na telewizor. Google umożliwia taką usługę i według mnie, jest to klucz do zupełnie nowego wymiaru mobilnych gier. Jeśli gigant z Mountain View zdoła znaleźć jakiś kompromis w kwestii sterowania, to jestem całkiem spokojny o to, że za jakieś kilka lat, to właśnie gry multiplatformowe (nieraz w skali 1:1) będą główną siłą napędową rynku. Póki co – czekamy.