Czy stary smartfon to powód do wstydu?


Żyjemy w czasach, kiedy wszyscy twierdzą, że mają prawo oceniać innych. Według przekonań, miejsca zamieszkania, samochodu, a nawet posiadanego smartfona. Czy naprawdę jest tak źle?


Słowem wstępu…

Każdy z nas lubi czuć się dobrze. Dobre samopoczucie można osiągnąć na wiele sposobów. Od zdrowego trybu życia, po robienie tego co się kocha, na posiadaniu góry pieniędzy kończąc. Niestety, ale w ostatnich latach kult pieniądza stał się naprawdę nie do zniesienia. Jesteśmy kategoryzowani po tym, ile wydajemy i ile możemy wydać. W mniej optymistycznym wariancie, po tym, ile kredytu wybrany bank może nam udzielić.

A w tle tego wszystkiego, przedmioty. Drogie, nowoczesne. Niby niezastąpione, a jednocześnie mające co najwyżej dwuletnią żywotność. Tym samym, jeśli – drogi konsumencie – nie kupisz nowego, który zapewne będzie jeszcze droższy, cały Twój fejm i budowanie swojego wizerunku na nic. Co najwyżej odciągniesz moment egzekucji o jakieś siedemset dni. Może warto. Może w tym czasie wygrasz górę gotówki lub znajdziesz świetnie płatną pracę? Wiele osób w to wierzy i…kupuje. Rzecz jasna, na kredyt.

Status społeczny = status materialny?

Z dużą łatwością przychodzi mi pisanie o tym wyścigu, bo kiedyś sam brałem w nim udział. Nowy telefon. Nowe możliwości i to głupie – z perspektywy czasu – gromadzenie pieniędzy, byle tylko go mieć w kilka dni po premierze. Na dobrą sprawę, utopiłem w ten sposób sporo gotówki, która mogła zostać spożytkowana o wiele lepiej. Czy byłem wtedy szczęśliwy? W jakimś sensie, na pewno. Czy wciąż jestem szczęśliwy? Cóż, gdy pomyślę o tym wyścigu, to raczej nie chciałbym do niego wracać. Obym nigdy nie musiał.

Nie wiem, czy istnieje grupa społeczna wolna od oceniania nas po zasobności portfela. Jasne, są tysiące ludzi, którzy mają takie ocenianie innych w głębokim poważaniu, bo kierują się innymi kategoriami. Sam staram się tak robić. Czy mi wychodzi? Nie wiem, o to trzeba by zapytać innych. Tak czy inaczej, z pewnym zaniepokojeniem obserwuję, jak coraz to młodsze osoby izolują od swojego grona tych, którzy – na przykład – nie mają markowych ciuchów czy niezłego smartfona. To niepokojący trend.

Ironia losu polega na tym, że dorośli często utrwalają ten przekaz. Ocena według klucza metrażu domu czy mieszkania lub samochodu nie należy do rzadkości. Zresztą, ocenianie tak mocno weszło nam w nawyk, że często wymyślamy jeszcze inne kategorie. Ironia losu zdaje się polegać jednak na czymś innym. Oceniając innych, często nawet sami nie wiemy, że też jesteśmy oceniani. Kto wie, może w czyjejś opinii mieścimy się w ścisłej czołówce, a może jesteśmy na samym dnie. Zapewne w wielu sytuacjach nigdy się tego nie dowiemy.

Czy będzie lepiej?

Mam dziwne wrażenie, że sprawy zaszły już tak daleko, że powrót do innych metod oceniania będzie bardzo trudny. Jasne, wciąż jest możliwy, jednak nie korzystamy z tych „innych metod” zbyt często. Przyczyna jest dość banalna. I Ty i ja, drogi czytelniku, uwielbiamy chodzić na skróty. Ocenianie to takie skróty. Działamy coraz szybciej, a naszą uwagę musimy dzielić na wiele różnych aspektów. Od pracy, przez bliskich, po premiery nowych gadżetów, gier i seriali.

Zmierzam do tego, że dopiero poznanie danej osoby nieco dokładniej pozwala na wyciągnięcie wniosków, które będą choćby w części wiarygodne. Sam kilkakrotnie oceniłem kogoś pochopnie w jakichś prostych, łatwych do zauważenia kategoriach. Dopiero później, poznając swojego rozmówcę lub rozmówczynię, przyłapywałem się na tym, że moje wnioski były niezgodne z prawdą i że taka czy inna osoba była naprawdę świetna, lub – wręcz przeciwnie – nadawała na innych falach niż ja.

Tym samym, po odstąpieniu od tego wyścigu, robię co mogę, żeby oceniać innych po telefonie, ubiorze czy innych elementach, jak najrzadziej. Jasne, nie zawsze się udaje, jednak robię co w mojej mocy. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli już nawet ciągle będziemy musieli wyciągać o poznanych przez nas osobach wnioski na szybko, to choćby czasem spróbujemy je zrewidować i dać takim ludziom szansę na lepsze poznanie się. Coś mi podpowiada, że wtedy sami przekonacie się, że wyścig na najmodniejsze i najnowocześniejsze akcesorium wcale nie jest nam potrzebny do szczęścia 😉