Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że skaner linii papilarnych, to jedynie nic nie wnosząca innowacja. Czas pokazał, że wszyscy, którzy tak myśleli, byli w błędzie. Po latach obcowania z tą technologią, wypada zapytać nie o to, czy telefon ma mieć skaner linii papilarnych, ale gdzie ma on być ulokowany.
Słowem wstępu…
Pamiętam, jak dawno temu dziwiłem się taka technologia wchodzi do branży mobilnej. No bo przecież dane osobowe, jakże to tak? Często na forach można było przeczytać obawy wielu osób, jakoby nasze wzory linii papilarnych miały latać między serwerami rządowymi wielu państw. Z perspektywy czasu wiemy już, że było to tylko czcze gadanie, jednak w latach, gdy czytniki dopiero wchodziły do świata smartfonów, wielu użytkowników dało się ponieść tej fali.
Tak czy inaczej, powoli przekonywaliśmy się do używania czytnika, a początkowe obawy ustąpiły miejsca wymiernym atutom, jakie zyskaliśmy. I tak, technologia rozpowszechniła się najpierw w świecie flagowców, a następnie zmierzała do coraz niżej lokowanych produktów. Przez półkę mid-end, aż do świata flagowców. Dziś, w 2020 roku już niemal nie można nabyć nowego telefonu, który nie miałby na wyposażeniu czytnika. Słowem – rewolucja dokonała się 🙂
Skoro już mamy skaner, to gdzie CHCEMY go mieć?
Producenci wyszli z bardzo praktycznego stwierdzenia, wedle którego, idealnym miejscem na czytnik jest tylna ściana obudowy. W takim miejscu, aby zarówno osoba leworęczna jak i praworęczna, miała do niego bardzo łatwy dostęp. Oczywiście, chcąc się wyróżnić, wiele marek zaczęło kombinować z umieszczeniem skanera. Kiedyś wydawało mi się, że najbardziej zaszalało Sony, bowiem czytnik zintegrowany z przyciskiem Power, to było coś, co początkowo trudno było mi sobie wyobrazić.
Z perspektywy czasu muszę jednak odnotować, że był to świetny pomysł. Zwłaszcza, jeśli odniesiemy go do kolejnych pomysłów Japończyków, na czele z lokacją tego modułu w ex-flagowych Xperiach z linii XZ. Motorola przeszła dość długą drogę. Skaner ulokowany pod ekranem – jak choćby ten w Moto G6 – bardzo do mnie przemawiał. Zajmował mało miejsca, a dodatkowo wspierał gesty, więc można było nieco zwiększyć obszar roboczy wyświetlacza.
Najbardziej konserwatywny był chyba Huawei wespół z Samsungiem. Skaner był na tylnej ścianie obudowy i kropka. Co najwyżej nieznacznie zmieniało się jego położenie. Świat poszedł do przodu i wraz z rewolucją w branży wyświetlaczy, ewoluowały i czytniki. Skaner zatopiony w ekranie stał się marzeniem wielu osób. I – co warto pochwalić – to marzenie udało się przekuć w sukces gdzieś tak na przełomie 2019 i 2020 roku. Technologię spokojnie można określić już mianem dojrzałej.
Dziwne zmiany nastały na rynku w 2019 roku. Gdzieś po cichu powrócił czytnik ulokowany na prawej ścianie obudowy, jednak – w przeciwieństwie do pomysłu Sony – został on rozdzielony od przycisku Power. Przyznam, że nie potrafię zrozumieć, czym kierowali się producenci i dlaczego ulokowali moduł właśnie w taki sposób. Próbowałem przekonać się do tej technologii, jednak dla mnie pozostaje ona do bólu nieintuicyjna. Może inni mają inaczej, nie wiem. Wiem natomiast, że prywatnie raczej nie wydałbym pieniędzy na urządzenie z tak ulokowanym czytnikiem linii papilarnych.
Czy skaner może zostać wyparty?
Jakiś czas temu, w dużej mierze za sprawą Apple, poznaliśmy technologię Face ID, czyli odblokowywania urządzenia z wykorzystaniem wzoru naszej twarzy. I trzeba oddać, że firmie z Cupertino ta technologia wyszła po prostu świetnie. Trzeba jednak odnotować, że wiele innych marek nie odniosło tak spektakularnego sukcesu, efektem czego twarze wzorcowe często można było oszukać, choćby przez pokazanie do kamery naszego zdjęcia.
Co by nie mówić o skanerze linii papilarnych, to tutaj takie atrakcje raczej się nie zdarzały. Wydaje mi się, że entuzjaści czytników wciąż mogą spać spokojnie. Żadne z nadchodzących premier nie sugerują, jakby ta technologia miała odejść do lamusa. Prędzej widać tu pewnego rodzaju kooperację: połączenie linii papilarnych z twarzą wzorcową użytkownika. I wydaje mi się, że jest to naprawdę dobry kierunek w rozwoju.
Ostatecznie, po co zmieniać coś, co wciąż działa bardzo dobrze, prawda?