Uzależnienie od smartona: nałóg czy mrzonki?


Nałogi towarzyszą ludzkości od bardzo dawna. Wypada zauważyć już we wstępnie, że ewoluowały one wraz z nami. Zatem – patrząc czysto technicznie – nic nie stoi na przeszkodzie, by uzależnić się od tego małego prostokąta z ekranem, prawda?


Słowem wstępu…

Nigdy nie byłem zbyt podatny na nałogi. W chwili, gdy wydało mi się, że jakaś czynność lub produkt, który można kupić w sklepie, zaczyna nade mną przejmować kontrolę, potrafiłem powiedzieć stop. Podobnie – choć z większymi problemami – mógłbym określić swoje przywiązanie do komputera. Zwłaszcza w latach, gdy byłem jeszcze nieco młodszy i popularny komp nie był narzędziem pracy, a raczej dostarczał mi tylko i wyłącznie rozrywki.

Nie ma co się oszukiwać, z perspektywy czasu umiem się przyznać, że na tym polu mogłem wyznaczyć sobie granice nieco lepiej. Ostatecznie, nic złego się nie stało. W szkole nikt nie narzekał, życie towarzyskie ze znajomymi też raczej na tym nie ucierpiało. Po prostu po latach, patrząc na to, jak kiedyś spędzałem czas, muszę stwierdzić, że trochę za dużo go zmarnowałem, gapiąc się bezcelowo w ekran. Można było nadal gapić się w ten ekran, ale z jakimś większym sensem. Na przykład ucząc się programowania. Smartfon? Oj, to zupełnie inna para kaloszy.

Uzależnienie od smartfona?

Wydaje mi się, że wiele osób jest zaprogramowanych w taki sposób, że im mniejsze urządzenie lub towar wywołuje nałóg, tym podświadomie pozwalamy sobie na nieco więcej. No bo jak to, takie malutkie urządzenie może sprawić, że na kilka godzin zapomnę o całym świecie, opuszczę się w pracy czy w szkole, prawda? Przecież to tylko wirtual z którego mogę wyjść, kiedy tylko chcę. Mam wrażenie, że tym tokiem idzie wiele osób.

Niestety, ale problem jest nieco bardziej złożony. Powiedziałbym, że główną siłą smartfona jest to, że może on uzależnić nas od siebie na wiele różnych sposobów. To nie tylko gry. To także media społecznościowe, a nawet najzwyklejszy w świecie dostęp do informacji. Żyjemy w czasach, kiedy dosłownie zalewają nas newsy, które – zdaniem ich twórców – są absolutnie kluczowe dla istnienia całego świata i okolic.

Znacie ten schemat. Zaczniecie od informacji z Waszej okolicy, a skończycie na jakiejś aferze, którą dogłębnie opisują wiodące serwisy. A po kliknięciu i przeczytaniu tej historii, aż chce się kliknąć w kolejny odnośnik na stronie. Sprawy nie ułatwiają też nasi znajomi czy znajome. Czy tego chcemy czy nie, bycie na bieżąco z jak największą ilością informacji ze świata jest obecnie traktowana niemal jak obowiązek. Nie wierzycie? Spójrzcie na coroczną ceremonię rozdania jakichś prestiżowych nagród. Nagle wszyscy wiedzą o niej wszystko, z dnia na dzień 😉 Nie zdziwię się, jeśli większość tych osób czerpie swoją wiedzę właśnie ze smartfonów.

Lepiej już było?

Mam wrażenie, że to zjawisko może postępować. Coraz więcej serwisów umiejętnie manipuluje naszym czasem i percepcją, pisząc swoje publikacje w taki sposób, abyśmy spędzali na ich lekturze jak najwięcej czasu. Sprawę trochę ratuje porażająco wysoka ilość reklam, która zniechęca od lektury wielu stron, jednak nie da się nie dostrzec tego, że zdecydowana większość treści konsumowana jest na smartfonach.

Tym samym, zagrażają nam nie tylko gry czy zdjęcia znajomych z wakacji, jakie wrzucą oni w social media. Przede wszystkim zaczęła nam zagrażać ciekawość. Zwykła ludzka ciekawość świata. Na komórce sprawdzamy zarówno informacje, jak i plotki czy pogodę, że o wynikach wyszukiwania – na przykład – wymarzonych telewizorów czy promocji, nawet nie wspomnę. Tym samym, czas, jaki spędzamy z telefonem w ręce nie dość, że rośnie, to raczej wciąż będzie zwiększał swój procentowy udział w naszym dniu.

Może więc już za jakiś czas wszyscy będziemy musieli uznać się za nałogowców?